- Sinatra -
WSZYSTKO ALBO NIC


Marynarka może nieco za szeroka w ramionach, ale taka akurat była moda, od lat 50-tych co najmniej dwa razy wróciła, teraz pewnie przygotowuje się do trzeciego natarcia. Spodnie są OK, więcej luzu w nogawkach to główny postulat projektantów na ten i następny sezon, a biała koszula oraz włoskie buty w swojej klasie zawsze były, są i będą bezkonkurencyjne. Do tego dwa bardzo ważne dodatki: w prawej ręce papieros, w lewej szklanka Burbona. Prawa dłoń bardziej od lewej zdradza, że mowa o dość odległych czasach, gdy palenie było naturalną konsekwencją oddychania. Akurat ten trend na pewno nie wróci już nigdy, ale bez papierosa portret najsłynniejszego wokalisty XX wieku byłby niekompletny.

Frank Sinatra

Jak każdy wielki urodził się dwa razy

najpierw jako człowiek, w 1915 roku, a dwie dekady później jako gwiazda, z wszystkimi tego konsekwencjami. Sinatra to głos, którego świat słuchał nawet gdy melodyjne piosenki były modne mniej albo wcale. Sinatra to superman, który rozkochiwał w sobie najpiękniejsze kobiety świata, dwie z nich - Ava Gardner i Mia Farrow - zostały jego żonami, pozostałym na widok Franka nogi miękły w kolanach a z gardeł wyrywały się okrzyki sygnalizujące skrajne uwielbienie.

Sinatra to także styl

Nie ubierał się, żeby zrobić wrażenie, tak został wychowany, jeżeli już, robił to dla swoich ludzi, potomków włoskich emigrantów. O tym, że Włosi mają modę w genach Ameryka wiedziała na długo zanim dotarł tam Giorgio Armani, nauczył ją tego Francis Albert Sinatra, chłopak z Holboken w stanie New Jersey, który stał się Bogiem. A skoro był Bogiem nie powinno nikogo dziwić, że co najmniej raz zmartwychwstał. Na początku lat 40-tych nie miał dobrego repertuaru, przepuścił uczciwie zarobione 11 milionów dolarów, zostawił pierwszą żonę z trójką dzieci, był daleki od ideału. Uratowało go Hollywood, dostał Oscara za rolę w „Stąd do wieczności” i znów zaczął nagrywać piosenki, przy których łatwiej wyznawało się miłość niż wywoływało wojny.

Frank Sinatra

W szczytowej fazie kariery Sinatra miał własną linię lotniczą, wytwórnię płytową, studio filmowe i fabrykę amunicję, przyjaźnił się z wszystkimi prezydentami od czasów Johna F. Kennedy’ego, chociaż niektórych się potem wstydził. Próbowano zrobić z niego komunistę i kumpla mafii, ale się nie udało, na kilku wrogów Sinatry przypadała bezkresna rzesza wiernych mu do grobowej deski. Był gwiazdorem globalnym i inteligentnym, nie tolerował nietolerancji, wspierał wszystkich, którzy mieli mniej niż on szczęścia. W 1971 roku oświadczył, że dość ma śpiewania „My way” i „That’s life” i „All or nothing at all”, kończy karierę, ale już cztery lata później zmienił zdanie. Do końca swoich dni wychodził na scenę w smokingu, który tuż przed koncertem „kąpał” w parze wydobywającej się spod prysznica, bo o siebie lepiej dbać samemu, nawet gdy jest się Sinatrą. Wszystkie informacje o jego śmierci są tylko w połowie prawdziwe. Dzięki stylowi, w jakim śpiewał, wyglądał i przeszedł przez życie, stał się przecież nieśmiertelny.